poniedziałek, 14 maja 2012

rozumiem

Czysto moralna definicja prawdy dysponuje swoimi nieuchwyconymi odcieniami. Zagrzebując się w następne części układanki, upadając coraz mocniej w końcu znika wszelki sens. Wchodzimy w ogromne bagno kłamstwa, a po gołych stopach łaskoczą mniej okazałe kłamstewka. I zapadamy się coraz głębiej, ostatecznie z każdej strony otoczeni przez błoto, z którego nie jest łatwo wyjść. A "cała prawda" utrzymuje się z wierzchu. Nawet jeśli się kiedyś uda wydostać i tak na długo pozostaną na nas ślady gówna. Prawdziwego gówna. Albo gównianej prawdy.  Prawda, cała prawda i tylko prawda? To chyba nie jest optymalna metoda. W każdym razie nie bezustannie. Nie w każdej sytuacji. Skoro ludzi i tak obnoszą się ze swoimi kłamstwami, maskami, przebierankami to i na prawdę nie zasługują. Choć, z drugiej strony, prawda boli, w oczy kole, może właśnie dlatego na nią zasługujemy. Żeby wychlastała nas po twarzach i krzyczała głośno "Tu jestem!" Pogrzebać się w kłamstwach można bez trudu. Jakiekolwiek, nawet śladowe, ciągnie za sobą następne. Gdy dostrzegamy ogromne bagno wokół siebie, najczęściej siedzimy w nim już po pas albo i jeszcze głębiej. Atrybut trzeciego tysiąclecia...

Czy ja nie mogę mieć takich przemyśleń na sprawdzianach, maturze, ustnych i innych ważnych wydarzeniach?










Troszkię widoczków z mojego balkonu. :)

3 komentarze:

za podpisywanie się przez Anonimowych będę dozgonnie wdzięczna : )