Czysto moralna definicja prawdy dysponuje swoimi nieuchwyconymi
odcieniami. Zagrzebując się w następne części układanki, upadając coraz
mocniej w końcu znika wszelki sens. Wchodzimy w ogromne bagno kłamstwa, a
po gołych stopach łaskoczą mniej okazałe kłamstewka. I zapadamy się
coraz głębiej, ostatecznie z każdej strony otoczeni przez błoto, z
którego nie jest łatwo wyjść. A "cała prawda" utrzymuje się z wierzchu.
Nawet jeśli się kiedyś uda wydostać i tak na długo pozostaną na nas
ślady gówna. Prawdziwego gówna. Albo gównianej prawdy.
Prawda, cała prawda i tylko prawda? To chyba nie jest optymalna metoda. W
każdym razie nie bezustannie. Nie w każdej sytuacji. Skoro ludzi i tak
obnoszą się ze swoimi kłamstwami, maskami, przebierankami to i na prawdę
nie zasługują. Choć, z drugiej strony, prawda boli, w oczy kole, może
właśnie dlatego na nią zasługujemy. Żeby wychlastała nas po twarzach i
krzyczała głośno "Tu jestem!" Pogrzebać się w kłamstwach można bez trudu. Jakiekolwiek, nawet śladowe,
ciągnie za sobą następne. Gdy dostrzegamy ogromne bagno wokół siebie,
najczęściej siedzimy w nim już po pas albo i jeszcze głębiej. Atrybut
trzeciego tysiąclecia...
Czy ja nie mogę mieć takich przemyśleń na sprawdzianach, maturze, ustnych i innych ważnych wydarzeniach?
Troszkię widoczków z mojego balkonu. :)
Zawsze takie rozkminy przychodzą w mało potrzebnych momentach ;p
OdpowiedzUsuńpiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńdziękuję : )
OdpowiedzUsuń